poniedziałek, 26 października 2015

Deprecha...

Ano dopadła mnie. Wszystkiemu winne są wczorajsze zajęcia. 6 godzin samego angielskiego to trochę za dużo jak na moje możliwości zwłaszcza, że profesorka postanowiła, że zajęcia będą się odbywały na wyższym poziomie niż ten który zna większość z nas. Od razu przeszła do rzeczy, konwersowania pomiędzy studentami i już pod koniec zajęć czułam się jak przepuszczona przez praskę. Żadne zajęcia nie umordowały mnie tak jak te mimo, że trwały o połowę dnia dłużej. Jakby tego było mało, 4 strony ćwiczeń do odrobienia w domu. Witki opadają. Oprócz tego angielskiego większość wykładowców jest całkiem w porządku.Profesorka z angielskiego w sumie nie jest zła ino trochę za dużo wymaga jak na pierwsze zajęcia. Mocno zdziwiona, że jeszcze podręczników nie mamy. No ale kto miał nam o nich powiedzieć jak zajęcia się dopiero zaczęły? Więc wpadła na pomysł, że skoro ćwiczeń ani podręczników nie mamy to na te pierwsze zajęcia trzeba je....skserować. Jak powiedziała, tak zrobiła. I jazda była od początku do końca. Miałam dość.Tym bardziej, że jak zdałam sobie sprawę, to do angielskiego na akurat tym poziomie, dużo mi jeszcze brakuje. Zastanawiam się czy zacząć nadrabiać zaległości sama czy zacząć brać korki? I myślę bo nie wiem. Ech...coś czuję, że ten przedmiot stanie się moją zmorą. Przynajmniej do czasu , póki na nadrobię braków. A trzeba będzie, jak chcę zimową sesję zdać. ech no... :(
Czytaj dalej

poniedziałek, 12 października 2015

Koniec tego dobrego....

Od tego weekendu zaczynam zajęcia na uczelni. Skończyły się wolne soboty, niedziele i beztroskie leniuchowanie. Zaczyna się zaciskanie zębów, pasa i ciężka praca. Mam nadzieję,że uda mi się wszystkiemu podołać. Narazie załatwiam ostatnie sprawy, kompletuję sobie potrzebne rzeczy, które mogą mi się przydać na studiach i można zacząć wkuwać materiał. W pracy sytuacja się unormowała. Z dziewczynami jestem chyba na dobrej stopie. Aktualnie w pracy z papierami luz więc można podyskutować. A dyskusje między nami kobietami czasem wiadomo jak wyglądają :). Parę dni temu wyłapałyśmy z radia następujący tekst : " Faceci są jak wino. Powinno się ich trzymać w piwnicy i czekać aż dojrzeją" haha :) Osobiście znam paru takich, którzy w piwnicy powinni spędzić bardzo długie lata :))) Ale z drugiej strony...świat bez faceta to jak pies bez pchły.Niby da się żyć ale....nudno jest :)))
Czytaj dalej

poniedziałek, 5 października 2015

Ciężkie życie książkoholika.

Kiedyś ktoś zadał mi pytanie "pierwsza przychodząca Ci na myśl rzecz, którą wzięłabyś ze sobą na bezludną wyspę". Bez namysłu odpowiedziałam "biblioteka". Yyy...co?! Biblioteka??? A nie telefon, laptop, telewizor? Nie. Biblioteka. Telefon może bym i wzięła aczkolwiek bez niego na pewno mogłabym się obejść. Bez laptopa trochę mniej ale już bez książek...wcale. Za każdym razem, będąc na mieście, nie omijam żadnej po drodze księgarni, i zawsze kurna coś stamtąd wyniosę.Ciężko mnie stamtąd wygonić, więc czasem lepiej jest mnie wynieść bo inaczej sama nie wyjdę. Potrafię ostatnie fundusze z portfela wydać na jakieś czytadła a potem cieszę się jak goopia ,że będę miała w co nos wsadzić. A już broń nie kupić nic, wtedy ino siąść i płakać. Uwielbiam dotykać książki, przewracać kartki i delektować się "zapaszkiem" druku... Jakby tego było mało zaopatrzyłam się w czytnik Kindle i co gorsza książek naściągałam od groma. Najlepsze jest to, że na czytniku mam może z 40 książek a nie przeczytałam tego wszystkiego nawet w 1/4. A do tego ciągle ściągam następne. Życia mi nie starczy, żeby to wszystko pochłonąć. I póki co, jest to -jak na razie- jedyna miłość, przez którą potrafię zawalać obowiązki domowe. Obiecałam sobie tydzień temu wyprać psa. Ni chiny. Pies nie wyprany bo w książkach siedzę. Czy to tylko ja jestem jakimś takim ewenementem? A może to podchodzi już pod uzależnienie i się na terapię nadaję? Help! :):):)
Czytaj dalej

piątek, 2 października 2015

Przedweekendowe co nieco.

Wczoraj nie miałam siły tu nic nabazgrać. Wróciłam z pracy w fatalnym stanie, rozwalona zupełnie od środka i na zewnątrz. Sytuacja była na tyle nieprzyjemna, że naprawdę chciałam już ze wszystkiego zrezygnować. "Mam to dupie"- myślałam sobie i było mi wszystko jedno czy firma mnie zwolni czy nie. Bo jak nie, to miałam wszelkie predyspozycje do tego, żeby zwolnić się sama. Czułam, że muszę coś zrobić ale nie wiedziałam co. Postanowiłam rzucić się z motyką na słońce i na poważnie porozmawiać sobie z tą koleżanką. Nie powiem...bałam się tej rozmowy, bo nie wiedziałam jak ona się skończy. Rozmowa trwała ponad pół godziny. Wywaliłam kawę na ławę i na spokojnie powiedziałam o co mi chodzi, jak się czuję i jeśli tak dalej pójdzie to niestety, ale ta sytuacja jest dla mnie nie do wytrzymania i z pewnością coś będę musiała zrobić. Jakież było moje zaskoczenie kiedy koleżanka powiedziała, że rozumie to i miałam pełne prawo się tak czuć. Powiedziałyśmy sobie to i owo, wszystko obyło się na spokojnie i bez nerwów co mnie naprawdę cieszy, bo nie lubię się ani przekrzykiwać ani awanturować. Preferuję spokojną rozmowę, bo powiedzieć sobie można wszystko ale kulturalnie i bez nerwów. I w takiej atmosferze zakończyłyśmy rozmowę. Dzisiejszy dzień przebiegł już całkiem inaczej. Było wesoło, luzacko i w ogóle...fajnie. Robota też szła mi lepiej. Jeszcze z miesiąc temu widząc to czym miałam się zajmować, miałam przerażenie w oczach. Ale po dzisiejszym dniu stwierdziłam, że to wcale takie straszne nie jest. Owszem, jeszcze długa droga do biegłej wprawy przede mną, ale po dzisiejszym dniu wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że i tak jestem dużo do przodu niż byłam na początku. Cieszę się z tego bardzo, bo też bardzo mi zależy, żeby zacząć jak najszybciej być biegłą w tym co robię. I tak postanowiłam zakończyć ten tydzień butelką dobrego wina. Mam powody do zadowolenia i mam nadzieję, że będą trwały długo.
Czytaj dalej
Szablon stworzony z przez Blokotka