Kto powiedział, że wakacje powinno się spędzać w górach czy nad morzem? Chociaż za dwa tygodnie i tak będzie plażing na plaży, postanowiłam urozmaicić sobie czas dzielący mnie do oczekiwanego wyjazdu nad morze najazdem na zamek.. Pogoda była niezbyt sprzyjająca. Nie padało ale też nie było grama słońca. Niebo było niemal grafitowe, gdzieniegdzie tu i ówdzie zabłąkała się jakaś dziura w chmurach, ale znikała tak szybko jak się pojawiała. Jak się z dołu popatrzyło w górę na jasne mury zamczyska na tle ciemnych chmur, to całość sprawiała naprawdę ponure wrażenie. Nie chciałabym tu w nocy trafić...Tym bardziej, że jak słyszałam na miejscu, ten pozornie nieszkodliwy zameczek ma zgoła swoją ciekawą historyjkę z serii Paranormal Activity. Ponoć badacze zjawisk paranormalnych stwierdzili, że zamek Ogrodzieniec jest miejscem nawiedzonym, gnieżdżą się tu siły mroczne i potężne. Słynny Czarny Pies z Ogrodzieńca pojawia się niekiedy nocami, biegnąc po murach i wokoło ruin zamku. Wedle relacji osób, które miały okazję widzieć owo widmo, jest to czarny pies, wielkością znacznie przekraczający rozmiary psa, nawet bardzo dużego, jego oczy płoną, a biegnąc ciągnie za sobą ciężki łańcuch. Zjawa ma ponoć być duszą kasztelana krakowskiego niejakiego Stanisława Warzyckiego. Co ciekawe kasztelan straszy także niedaleko ruin zamku w Dankowie jako jeździec bez głowy. Fakt, że powyższy tekst "pożyczyłam" z Wikipedii ale to dlatego, że nie udało mi się zapamiętać większości z tego co tam słyszałam. Nie wiem czy to prawda, bo podczas buszowania po zakamarkach zamku, nigdzie się na tę " ciekawą" osobistość nie natknęłam. I dobrze.... przypuszczam, że spotkanie raczej nie byłoby dla mnie..hm... interesujące.
Po drodze, jakby nie dość wycieczek, polazłam do Sali Tortur, gdzie czekały na mnie Żelazna Dziewica do spóły z panem Katem. O ile ten pan Kacik był taki sobie, o tyle Dama z Żelaza już nie. Oprócz tego znalazły się tam takie dziwactwa jak Krzesło Czarownic, Hiszpański But, Garota czy Kołyska Judasza. Zgroza... poniewczasie już żałowałam, że tam wlazłam. Zrobiło mi się...dziwnie.
Schodząc z góry, natknęłam się na bitwę Wikingów ze Słowianami...całość była przedstawiona w zgoła bardziej żartobliwej inscenizacji. Aktorzy grający tych średniowiecznych mieszkańców zamku, przedstawili to w tak komiczny sposób, że płakałam ze śmiechu. Dawno już się tak nie uśmiałam. Trzeba było zobaczyć jak prali się po hełmach niby tymi szabelkami, tarczami i kij wie czym jeszcze. Widziałam nawet jak cep w powietrzu latał choć nie mam pojęcia co tam robił. Przecież to do młócenia siana służy a nie do bijatyki... Nieźle się wtedy uśmiałam.
Wracając już do domu, zwiedziłam sobie jeszcze Park Doświadczeń Fizycznych, w którym bardzo byłam ciekawa jak wygląda dachujące auto i co się z człekiem wtedy dzieje. No! To było coś...poobracało mnie w te i we w te, ale wcale się nie bałam haha ! :) Na koniec tu i ówdzie ciągle wędziło mi nos kiełbaskami z grilla.Wpadłam i tam. Posiliłam się, poprawiłam dobrym piwem i pojechałam nazad.
Hm... było wesoło :)))
Zamek |
Żelazna Dziewica |
Pan Kat. |